piątek, 25 listopada 2011

strona 34

-Tak, byłem wolontariuszem w kuchniach – mężczyzna odpowiedział z uśmiechem oraz Anderaskim akcentem – Nazywam się Derathi, dawny pracownik Hotelu Silve, teraz pracuję jako szef kuchni w restauracji kilka przecznic stąd. Pani ojciec uzgodnił z nami iż będziemy zaopatrywać was w żywność.
Tremaine podniosła pokrywkę patelni, jej żołądek skurczył się pod wpływem apetycznych zapachów.
-Wygląda smakowicie. -wyszeptała.
-Jeżeli będziecie potrzebować czegokolwiek, proszę nas zawiadomić w każdej chwili. - Derathi wychodząc zatrzymał się w drzwiach kuchni- To dobre miasto, ale... chciałbym kiedyś wrócić do Ile-Rien, a po tem do Andery.
Tremaine spojrzała na niego, napotykając jego poważne spojrzenie. Oboje o tym wiemy, ale nie chcemy o tym mówić.
-Kiedyś.
Derathi oddalił się, a Kias wyszedł z spiżarni, pytając bez większej nadziei:
-Coś nowego?
Kias był synem siostry ojca Gileada. Był tak duży jak Gilead, jego skóra była koloru oliwek, a jego kręcone włosy sięgały mu za ramiona..
-Nic dobrego – powiedziała Tremaine. Podejrzewała, że już wie o Ixionie od Iliasa.
Z rezygnacją kręcąc głowa wziął kilka talerzy i zawołał Kalita. Nie mając nastroju na uspołecznianie się, Tremaine usiadła do posiłku przy poobijanym kuchennym stole. Stara kuchnia w ciąż generowała ciepło, czyniąc pomieszczenie najprzyjemniejszym w całym domu. Ilias przyszedł kiedy kończyła jeść. Stanął naprzeciwko wciąż ciepłej kuchenki z ramionami ciasno splecionymi wokół klatki piersiowej. Wyglądał na jeszcze bardziej znużonego i zmęczonego, niż rano. Wiedziała, że obcowanie z Gileadem, którego nastrój wahał się pomiędzy wściekłością i desperacją z powodu tego co uważał za uwolnienie Ixiona, nie było łatwe. Tremaine chciała zapytać go o to już kilka razy, ale nie chciała pokuszać tego drażliwego tematu. Zamiast tego zapytała:
-Dom w ciąż nawiedzają cienie?
Potrząsnął głową i zerknął w sufit z irytacją.
-Myślę, że Gilead je przepłoszył.
Tremaine zawahała się:
-Ponieważ jest Naczyniem Wybranym, czy dlatego, że jest bardzo, bardzo wściekły?
Odchrząknął kpiąco – Zgadnij.

wtorek, 22 listopada 2011

Strona 33

Weszła do środka. Dywan oraz wszystkie obicia utrzymane były w ciemnych barwach, meble były z ciężkiego, masywnego drewna, które nawet w Kapidarze dawno wyszły z mody, a w kominku palił się ogień. W rogu był również grzejnik, jednakże zimny. Podejrzewała, iż powinna cieszyć się, że budynek posiada coś takiego jak instalacja elektryczna. Bóg raczy wiedzieć jaka jest kanalizacja – pomyślała, chowając twarz w dłoniach. W tej chwili daleka była od chęci sprawdzenia jej stanu na własnej skórze. Wszystko było jednak lepsze niż bycie jednym z ponurych, nie mających gdzie się podziać biedaków z hotelu dla uchodźców.
Potrzebując się czymś zająć, sprawdziła swą torbę, by upewnić się czy jej dziennik i teczka z notatkami Aritasa wciąż tam były. Ktoś, prawdopodobnie Ilias, zapakował je tam ostrożnie. Jako że notatki Aritasa musiały wrócić do Cineth, zostawiła większość z nich na Ravennie, pozostawiając sobie jedynie niedokończony słownik – by nauczyć się czytać po Syrnamsku. Zamknęła drzwi i szybko przebrała się z nowej, lecz niewygodnej sukni w Sypriańskie ubranie. Koszula, którą wyciągnęła z torby, była blado złota a spodnie ciemno niebieskie, każde z ubrań posiadało nadruki biegnące wzdłuż szwów, które wydawały się być wzmocnione przez przeplecione rzemyki. Pierwszy raz zakładała tą koszule, odkryła, że miała ona zapięcia, pozwalające podwinąć rękawy do ramion i zabezpieczyć je w tej pozycji pozostawiając ramiona odkryte. Sensowne rozwiązanie dla ubrania, które można nosić na łodzi rybackiej, ale teraz było za zimno, by nosić koszulę w ten sposób. Wciągnęła na nią Rieński wełniany sweter, wsunęła stopy w swe stare, wygodne buty i odetchnęła z ulgą.
Schodami na zapleczu poszła do kuchni, by odkryć, że pod czujnym okiem Kiasa, dostarczano jedzenie poprzez drzwi dla służby. Ściany kuchni, były ze spłowiałych cegieł,. Wypełniały ją długie stoły z desek oraz kilka krzeseł. Na kilku drewnianych kredensach leżały różne rzeczy, takie jak popękana porcelana, czy zaśniedziałe miedziane garnki, które zapewne poprzedni właściciele uznali za zbyt zniszczone, by zabierać ze sobą. Zaabsorbowana widokiem torebek z kawą oraz dwoma butelkami wina znajdującymi się na jednym z kredensów, niemal nie poznała mężczyzny w białej marynarce, który właśnie ustawiał patelnie(szkandele) na ogromnej kuchence. Skinął do niej głową przyjaźnie. Zmrużyła oczy, szperając w pamięci.
-Czy nie był pan przypadkiem na Ravennie?

Strona 32

Kalit układał swoją kolekcję z godną naukowca badającego artefakty z zagranicznego kraju, uwagą. Co w pewnym sensie było prawdą. Kalit był Aeliańczykiem, jednym z ludzi których Rieńczycy nazywali Gardier. Zabrali go ze sobą, kiedy wracali z swej krótkiej i przymusowej wyprawy do świata Gardier. Zerknął do góry, uroczyście kiwnął głową, by przywitać Tremaine, oraz przyjrzał się Anderowi z podejrzliwością.
Tremaine weszła ostrożnie do pokoju.
-Gdzie są wszyscy?
-Poddasze wydaje się być nawiedzone – powiedział Nicolas wchodząc za nią – Ilias wraz z Gleadem, zajmują się tym problemem. Sądzię, że Kias wyrzuca puste beczki ze spiżarni.
Tremaine powoli kiwnęła głową.
-Więc mieszkamy tutaj?
Nicolas uniósł brew:
-Tymczasowo.
-W porządku. Czy ktoś zawiadomił Gerarda i Florian?
-Przyjadą później wieczorem, kiedy tylko skończą w Port Authority.
-Jeżeli pan sobie życzy -mogę pojechać ich stamtąd odebrać. - zaoferował bezbarwnym głosem Ander.
Nicolas przyjrzał się mu równie bezbarwnym wzrokiem i najwidoczniej zdecydował się przenieść ich stosunki na zupełnie nowy poziom, zwracając się do niego bezpośrednio:
-Podejrzewam iż Gerard potrafi przyjechać tutaj nie będąc eskortowanym.
Biorąc pod uwagę, iż Gerard potrafił przenieść ważący osiemdziesiąt osiem tysięcy ton pasażerski liniowiec poprzez wrota światów, Nicolas miał prawdopodobnie rację. Pozostawiając ich samym sobie, Tremaine wyszła na korytarz i zaczęła wchodzić po schodach. Drugie piętro przywitało ją kolejnym korytarzem. Na drugim jego końcu pod zasłoniętym oknem znajdowała się swoista zatoka z miejscami dosiedzenia. Znajdowało się tutaj czworo drzwi, wszystkie były otwarte i za każdymi paliło się światło. Zaglądała do kolejnych pokoi, aż ujrzała swoją torbę z dywanowatego materiału, kilka skórzanych Sypriańskich plecaków, miecz Iliasa w pochwie, oraz jedną z rzeźbionych drewnianych skrzyń, w której trzymane były strzały oraz łuk, złożone w ciemnym biurze.

Strona 31

-Dobry wieczór, Valiarde – z ostrożną rezerwą powiedział Ander, wchodząc do środka.
Zamykając drzwi, Nicolas odpowiedział mu niezobowiązującym gestem. Lata temu, kiedy Tremaine i Ander spotkali się po raz pierwszy – ona była pochłonięta działalnością w Viennickiej społeczności artystycznej, a Ander był nieodpowiedzialnym młodym arystokratą, który lubił spędzać czas wśród niższych klas. Nicolas spotkał go raz czy dwa i przy każdej z tych okazji udało mu się uniknąć rozmawiania z nim bezpośrednio. Wyglądało na to, że teraz również nie zamierza tego robić.
Z swojej strony Ander wydawał dać się zwieść wizerunkowi Nicolasa jako ekscentrycznego dżentelmena i podróżnika. Jednakże w przypadku Andera trudno było stwierdzić czy w coś uwierzył, czy nie. Natomiast Ilias i Gilead nie byli na tyle zaznajomieni z Rieńskim społeczeństwem, by dać się zwieść jego facjacie. Traktowali Nicolasa z ostrożnym respektem, a kiedy znajdowali się w tym samym pomieszczeniu, zawsze rezerwowali dla niego część swojej uwagi, gotowi by odpowiedzieć na każdy atak. Takiej ostrożności nie okazywali nikomu innemu w swojej grupie. Mieli niemal instynktowne odczucie iż Nicolas jest niebezpieczny, a nie chcieli świadomie zdawać swego bezpieczeństwa na jego łaskę.
Kias zdawał się również wyczuwać aurę Nicolasa, dlatego też unikał całej sprawy, starając się nie przebywać w tym samym pomieszczeniu co Nicolas.
A Nicolas... doceniał szczerość. No cóż – pomyślała – być może po prosu był zmęczony ciągłym ukrywaniem tego kim tak naprawdę był.
Tremaine zatrzymała się w progu jedynego pomieszczenia z otwartymi drzwiam. Ogień palił się w dużym, brzydkim, ceglanym palenisku, paliły się również elektryczne światła, wypędzając cienie w ciemne wyłożone boazerią narożniki. Opodal paleniska siedział Kalit ubrany w ogrodniczki, oraz za duży dla niego niebieski pulower. Wokół chłopca leżały różnego rodzaju zabawki – takie jakie można kupić od ulicznych handlarzy w Ile-Rien i tutaj najwyraźniej też: kilka ciężko ciosanych, drewnianych zwierząt, pocztówki z słynnymi widokami w mieście, trochę polerowanych kamieni oraz trzy bąki w jaskrawych kolorach.  

niedziela, 13 listopada 2011

Strona 30 cd

Była to wielka, ciężka i toporna struktura, której cegły porośnięte były pleśnią, która nie posiadała żadnych okien na parterze, której wejście osłonięte było przez dwa nieproporcjonalne filary. Budowla wyglądała niczym mała i niekompetentnie wykonana kopia bardzo zaniedbanego Viennickiego Wielkiego Domu.
Budynek drastycznie różnił się od schludnych budynków stojących po obu jego stronach. Ander zabrał od niej kartkę z adresem, mówiąc:
-To nie może być tutaj.
-Oczywiście, że może - - To miejsce ma na sobie napisane 'Valiarde'
Miejsce to zostało zbudowane lata temu jako część majątku ziemskiego przez jakiegoś Kapidarskiego Barona, a miasto stopniowo zajęło jego tereny, aż pozostał z niego jedynie ten dom.
Weszła na schody i pomyślała, że budynek przynajmniej wygląda na na tyle duży by mieć salę balową. Pociągnęła za sznur dzwonka. Nicolas, który musiał zauważyć ich przybycie, otworzył drzwi niemal natychmiast. Spojrzał na Andera z enigmatyczną niechęcią, witając go słowami:
-Dlaczego go ze sobą przyprowadziłaś?
Tremaine sama teraz tego żałowała ale ani myślała się do tego przyznać.
-Bo prosił. - powiedziała po prostu, mijając Nicolasa, by rozejrzeć się po wnętrzu. Korytarz był wysoko sklepiony i wyświechtany. Na drewnianej podłodze widać było wyraźne ślady zacieków. Czworo podwójnych drzwi otwierało się na korytarz, na końcu była klatka schodowa.
Całość była trochę za mała i źle zbalansowana jak na główne wejście. Ktokolwiek zbudował to miejsce był rozdarty pomiędzy elegancją, a ograniczaniem kosztów.

czwartek, 10 listopada 2011

Strona 29-30

Zmierzchało i siąpił lekki deszcz, kiedy taksówka pozostawiła Tremaine i Andera na szerokiej mieszkalnej ulicy. Stały przy niej trzy-piętrowe kamienice z brązowej cegły. Inaczej. niż w przypadku takich domów w Vienne, większość z nich posiadała schody prowadzące do piwnicy – do drzwi dla służby, znajdujących się poniżej drzwi frontowych. Nie było żadnych stalowych płotów, skrzynek na kwiaty, czy doniczek z drzewkami. Mimo wszystko, ulica wyglądała na czystą i otwartą. Treamaine mogła dostrzec poprzez zaciągnięte zasłony ciepłe żółte światło. Mężczyźni lub kobiety w płaszczach z koszami pełnymi zakupów spieszyli ulicą do swych domostw. Było coś dziwnego w przyglądaniu się tym zwyczajnym czynnościom, tak jakby ludzie którzy nie są zniewoleni, którzy nie czuli zbliżającej się śmierci, czy bacznie oczekujący na następne bombardowanie, byli czymś nadzwyczajnym. Cóż, dla mnie są – pomyślała, zmęczona Tremaine.
Spojrzała w dół, by jeszcze raz przyjrzeć się adresowi. Zdecydowała, że budynek musi znajdować się gdzieś w połowie ulicy.
-Nie wygląda tak źle – powiedziała, kiedy ostrożnie szli zabłoconym chodnikiem.
-Czego się spodziewałaś – zapytał Ander, brzmiąc na zaciekawionego. Tremaine pomyślała o domach w jakich gustował Nicolas i o jego guście w ogóle, postanowiła, że nie ma sensu nawet o tym wspominać. Zastanawiała się czy powiedzieć: Z zimną krwią, zastrzeliłam mężczyznę, po to tylko, by zdobyć jego ciężarówkę. Ander, proszę przestań do mnie mówić tonem „ty, mała głupiutka dziewczynko”.
-Niczego -mruknęła. Nic się nie zmieniło, Nie powinnaś pozwolić mu przyjechać.
Domy wyglądał na takie, w którym mieszkały rodziny biznesmenów – z pokojami dla dzieci, oraz kucharza i służącej, niektóre były nawet rozbite na pomniejsze mieszkania. Pomyślała, iż Gerard chciał czegoś z pokojem dostatecznie dużym by namalować w nim krąg. Chociaż jednak – zatrzymała się nagle, kiedy ujrzała dom znajdujący się w połowie ulicy. - O Boże.

wtorek, 8 listopada 2011

Strona 28-29

Cień gnieżdżący się na górnych piętrach, był nie tylko rozgniewany, przejawiał również aktywną wrogość. Opierając się o drzwi, by powstrzymać je przed zatrzaśnięciem ich i uwięzieniem w środku pomieszczenia, Ilias miał nadzieję, że ta bitwa da Gileadowi szanse, by choć trochę pozbyć się swego złego humoru.
-Powtarzam ci tylko to, co ona powiedziała. - powtórzył już trzeci raz. Nawet nie udało mu się jeszcze dotrzeć do tej części opowiadania, w której miałby powiedzieć kogo Pasima uważa odpowiedzialnym za to wszystko.
Blada iluminacja nadeszła od strony magicznego światła w wąskim korytarzu na poddaszu, ujawniając iż cała podłoga pokoju usłana była dziwnymi fragmentami metalu, drewna oraz szczurzych odchodów. Gilead zwolnił kroku, jego twarz znaczyły ponure zmarszczki. Był dużym mężczyzną, nawet jak na Syprianina z wybrzeża, był prawie o głowę wyższy od Iliasa. Wzburzony, wydawał się zajmować jeszcze większą przestrzeń, w tym małym pomieszczeniu. Jego jasno brązowe włosy były splecione.
-Po prostu nie mogę zrozumieć co ona chce przez to zyskać. - powiedział sfrustrowany Gilead. Wytropił Cień aż do tego pokoju, a pierwsze z nim spotkanie zostawiło długie płytkie zadrapania na jego klatce piersiowej i karku.
Stare drewniane drzwi, wprawione w ruch przez zagniewanego Cienia, natarły z nową siła na ramie Iliasa, oparł się o nie mocniej, opierając swe stopy na ościeżnicy. Burzliwa obecność Cienia sprawiała, iż w pokoju było śmiertelnie zimno. Ich oddechy zamieniały się w mgłę, a jego palce traciły czucie.
-Dlaczego uważasz, że chce coś zyskać?
-Z jakich innych powodów zawracała by sobie głowę? - postulował Gilead – Moja śmierć nie przyniesie jej nic dobrego. Kogokolwiek bóg wybierze na mojego następce, będzie dzieckiem. Czy chce żeby Cintech musiało polegać na Naczyniach z innych miast przez następne dziesięciolecie?
-Nie. Wydaje mi się, że była szczera. Przynajmniej jak na nią – to martwiło Iliasa najbardziej. Drzwi znów go uderzyły w plecy, skrzywił się i powiedział niecierpliwie.
-Słuchaj, po prostu się uspokój. Zapomnij o Pasimie. Nie będziesz w stanie przekonać tego bezpańskiego Cienia, by udał się na spoczynek, jeżeli będziesz zdenerwowany.
-Wiem – burknął Gilead. Przyłożył dłonie do oczu i wziął głęboki oddech. Kurz wzbił się w całym pokoju tworząc kurtynę, po czym delikatnie zniknął. Ilias zdał sobie sprawę, że cały czas wstrzymuje oddech i to nie tylko po to by powstrzymać się od kichania. To że nie może tego zrobić jeszcze o niczym nie znaczy. Niektóre z cieni nigdy nie udadzą się na odpoczynek, a ten jest prawdziwym draniem. Mimo wszystko wciąż wstrzymywał oddech.
Pokój był spokojny i cichy. Ilias poczuł, ze napór na jego plecy staje się coraz lżejszy, aż drzwi delikatnie się otworzyły. Wyprostował się powoli, z ulgą.
Gdzieś dalej w korytarzu inne drzwi trzasnęły, i znowu i znowu. Gilead otworzył oczy przeklinając.
-No cóż, przynajmniej już nie nawiedza tego pokoju – powiedział Ilias ze zmęczeniem, odsuwając się, by puścić go przodem. Zapowiadało się na to, że będzie to długi wieczór.

niedziela, 6 listopada 2011

Strona 27

remaine przyjrzała mu się pustym wzrokiem. Nigdy nie wierzyła komplementom dotyczącym jej wyglądu. Jednak nie mogła znaleźć w tym zdaniu niczego, do czego mogłaby się przyczepić. To co powiedział Ander, stanowiło interesujący kontrast z opinia Iliasa, który kiedy ubierała się rano powiedział:
-Dlaczego nosisz ubrania, które ukrywają twoje piersi? Przecież i tak nikt nie uwierzy, że ich nie masz. - Po zastanowieniu, do tej opinii, również nie była w stanie wymyślić odpowiedniej odpowiedzi.
-Czekasz na Gerarda? Będzie uwięziony na spotkaniu jeszcze przez jakiś czas.
-Właściwie, to czekałem na ciebie – powiedział, obdarzając ją wolno pojawiającym się, ciepłym uśmiechem, który w przeszłości tak dobrze działał na nią jak i na inne kobiety.
Tremaine, niewzruszona, rzuciła mu krótkie spojrzenie.
-No, naprawdę...
Ander westchnął, a jego uśmiech stał się krzywy.
-Chyba nie mam wyjścia i tylko prawda cię usatysfakcjonuje.
-Niektórzy wolą właśnie ją. - przyznała z rezerwą.
-Wiem, że Gerard i inni przygotowują jakiś plan...
Tremaine wywróciła oczami, zirytowana.
-I myślałeś, że wydobędziesz ode mnie ich plan kilkoma komplementami. Cóż za nowa wspaniała metoda przesłuchań. 'Och, jaki masz cudowny kapelusz. Podaj mi sekretne plany...'
-Tremaine! Wiesz, że nie o to mi.... - zerknął na nią – może nie wiesz. Czy moglibyśmy zacząć od początku?
Zaczynanie od początku zabrało by całe lata, a ona nie miała nawet odrobiny czasu do stracenia.
-Czego chcesz?
-Chcę pomóc.
Tremaine uniosła brew – Nie masz nic lepszego do roboty?
-W tym momencie, nie. Zostałem zluzowany z Ravenny, Kapidarczycy wykonują teraz większości obowiązków. - dodał ponuro – Nie ma nic do roboty oprócz czekania.
Przyglądając się jego twarzy, zauważyła nowe zmarszczki powstałe od niepokoju i napięcia, Tremaine mimo oporów poczuła dla niego falę zrozumienia. Potarła ze znużeniem czoło. Nienawidzę, kiedy to robię.
-No dobrze, chodź. Ale to ty płacisz za taksówkę.